niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 9

Jednym kopnięciem otwieram drzwi sypialni. Razem złączeni poruszamy się po pomieszczeniu aby po chwili paść na łóżko.
Chwila...chwila...
Odrywam się od Magnusa bo czuje coś dziwnego.. Jakbym leżał na...
Zrywam się jak oparzony.
Magnus najwyraźniej też to poczuł bo podąża w moje ślady.
Postać na łóżku najwyraźniej dostała jakiegoś ataku po wyrywa się z pościeli jak dzikie zwierzę. Po chwili jednak udaje jej się z niej wyplątać.
Zarys męskiej sylwetki rzuca mroczne cienie na białą pościel. Dzięki światłu księżyca dostrzegam więcej szczegółów.
O mój Boże...
To Nick.
Co on do cholery robi w łóżku Magnusa?
Nie panuje nad swoją wściekłością i zachowaniem.
Wszystko schodzi na margines.
Zostaje tylko to jedno słowo, które mnie napędza.
Jego imię.
Rzucam się na niego z prędkością światła. Ułamek sekundy zajmuje mi wyjęcie sztyletu z zza paska i wypowiedzenie imienia: Zachariel.
Po chwili ostrze przywiera do gardła Nick'a a ja zastanawiam się czy go czasem nie przebić...
Magnus stoi jak słup soli. Jego twarz jest blada jak papier.
Twarz mojego przeciwnika ma podobny kolor.
Po chwili jednak w moim umyśle rozbrzmiewa myśli : Alec co ty robisz?! On nie ma broniJest bezbronnyty go chcesz zabić?!! 

-Zasłużył sobie.
- Co?! - głos Magnusa sprowadza mnie do parteru. Natychmiast schodzę z przerażonego tą całą sytuacją Nicka.
Co nie zmienia faktu, że Magnus będzie się musiał nieźle nagimnastykować żeby mi to wszystko w logiczny i zwięzły sposób wyjaśnić.
Chociaż... Nie.
Nawet nie będzie musiał się zbytnio wysilać..
Kiedy tylko moje stopy dotykaja podłogi biegnę przed siebie. Mija Mag'sa, który ruchem ręki próbuje mnie zatrzymać. Nie udaje mu się jednak. W pełnym pędzie przkeraczam próg pokoju aby po chwili zbiec po schodach. Drzwi wyjściowe stoją przed mną otworem. Nikt nie próbuje mnie zatrzymać. Ledwo zdąrzam zagarnąć kurtkę. Na dworze jest nadzwyczaj ciepło. Takiej pogody się nie spodziewałem. Zwłaszcza, że mój humor jest naprawdę straszny.
Mimo tego postanawiam przejść się ulicami Nowego Jorku i pomyśleć.
Nogi same niosą mnie w tylko sobie znanym kierunku. Nie przeszkadza mi jednak ta nuta... Niezależnosci? Wolności?
Bo chyba tylko tam mogę to ująć.
Co dziwne prawie wszystkie uliczki są puste. Nawet te najciemniejsze, w których siedzą zwykle ćpuni i bezdomni.
Czuje się nieco dziwnie.
Samotność zdecydowanie daje o sobie znać jak różnież fakt, że ulice Brooklynu zwykle pełne ludzi są puste. Od czasu do czasu słychać tylko szum silnika przejeżdżającego auta.
Nagle zaczyna mi się straszne kręcić w głowie. Nie wiem co się dzieje.
Padam na ziemię a ostatnim dźwiękiem jaki słyszę jest cichy pomruk : Wpadłeś moje sidła  Aleksandrze Ligtwood.
________________
Roozdział.
Powiem wam jednomiałam wielki dylemat czy być wredną czy może jednak nie...
Ale żeby coś się działo musiałam być wredna ^^
Przepraszam ;)
Taka rola pisarza.
Kocham was!
Buziaki ;*
~Magnusowaa~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz